Obwód swierdłowski we wspomnieniach deportowanych

Obywatele polscy deportowani w obwodzie swierdłowskim

1940-1941

„W DRODZE NA ZESŁANIE”

Maria Wojciuk
luty 1940

sygn. AW/II/1691

Rozpoczęła się gehenna zesłania. Do wagonu bydlęcego pozwolono nam zabrać tylko pościel i produkty żywnościowe. Kufer z rzeczami umieszczono w wagonie bagażowym. Już więcej go nie oglądaliśmy.

Zofia Michalik
luty 1940

sygn. AW/II/801

Na stacji stał pociąg towarowy. Do wagonów upychali całe rodziny; maleńkie dzieci, schorowani starcy, dorośli. Pamiętam, jak młode małżeństwo (zaledwie dwa tygodnie po ślubie) chciało być razem, ale aby dopełnić goryczy, młodą mężatkę wraz z jej rodziną zabrali, a męża nawet nie dopuścili do wagonu, bo jego ojciec był Ukraińcem.

Przez trzy dni trzymali nas jeszcze na stacji. Miejscowe kobiety przynosiły nam posiłki. Jeszcze dziś czuję smak zupy jaglanej z zacierką. Po trzech dniach pociąg ruszył. Wagony przeszył jęk i rozpacz. Nikt nie wiedział za co, dlaczego - przecież byli to spokojni ludzie, pracowici, żaden z nich nie zajmował się polityką. Sprzedali swą ojcowiznę w rzeszowskim i kupili ziemię z parcelacji.

Franciszek Socha
luty 1940

sygn. AW/I/729

0"
przygotowania do odjazdu

Maria Wojciuk
luty 1940

sygn. AW/II/1691

W wagonie znajdowało się 8 rodzin. Razem ponad 40 osób. Na środku wagonu stał żelazny piecyk. Na ścianie naprzeciw drzwi jakaś drewniana szuflada wypuszczona na zewnątrz wagonu. To był ustęp. Później zasłoniliśmy to miejsce chustą. Trzeba było być bardzo sprawnym, żeby korzystać z tego urządzenia podczas biegu pociągu. Dzieciom i starcom wcale się to nie udawało, więc powietrze w wagonie o zamkniętych i zakratowanych okienkach z każdym dniem, mówiąc delikatnie, stawało się coraz mniej świeże.

Franciszek Socha
luty 1940

sygn. AW/I/729

0"
W wagonie

Tadeusz Fudała

sygn. AW/II/106A

Konwój nie dbał o dostarczenie jedzenia czy umożliwienie nabrania wody. Za to pilnowano gorliwie, by nikt nie uciekł. W czasie trwającej ponad dwa tygodnie podróży zaledwie nie więcej niż 2 - 3 razy zaopatrzono nas w chleb, oraz jakąś zupę. Trzeba się było żywić z własnych zapasów. Nie każdy jednak miał je w wystarczającej ilości. Nikogo to nie wzruszało. Już w głębi ZSRR częściej umożliwiano na węzłowych stacjach nabrania “kipiatku” (wrzątku).

Edward Łobaza
luty 1940

sygn. AW/II/769

Wjeżdżamy w okolice górzyste, mkniemy przez kilka tuneli Uralu. W Swierdłowsku uderza nas mnóstwo fabryk i olbrzymi dworzec kolejowy. Po przebyciu Uralu stopniowo umożliwiono nam ograniczony kontakt z Sybirakami podchodzącymi do naszych wagonów, którzy przynosili do wagonów różne placki, pierogi, ziemniaki w mundurkach, chleb wymieniając na drobną garderobę, a z czasem na cenniejsze przedmioty i kolczyki, papierośnice, rękawiczki itp. Zniknęły osady i wsie, widoczny był wszędzie śnieg, który padał coraz gęściej, okrywał wszystko grubym całunem.

Edward Łobaza

sygn. AW/II/769

Rozpacz dławiła ludzi, często było słychać śpiew, najpierw śpiewał jeden wagon, potem śpiew się rozszerzał coraz dalej i ogarnął cały skład pociągu. „Przed oczy Twoje Panie winy nasze składamy”. Echo niosło ten śpiew rozpaczy i żalu. Potem śpiewano suplikacje: „Święty Boże, Święty Mocny… zmiłuj się nad nami”. Mijając granicę Polski zesłańcy śpiewali „Nie rzucim ziemi skąd nasz ród”.

„ŻYCIE NA ZESŁANIU”

Maria Wojciuk
marzec 1940

sygn. AW/II/1691

3 marca 1940 wyładowano nas wieczorem w jakiejś miejscowości, zaprowadzono do baraku. Otrzymaliśmy pomieszczenie o metrażu 4x4 na dwie rodziny. Pod ścianami stały cztery żelazne łóżka, pod oknem stół, na nim naftowa lampa, w kącie płytka, pod którą płonął ogień. Do ognia dokładała drew jakaś kobieta, która powiedziała, że nas witają jak książąt: w baraku, ciepłym pomieszczeniu. Ich jak przywieziono, to wysypano w śnieg przy 40-stopniowym mrozie i nikt się nie zatroszczył, co z nimi będzie. Niewielu pozostało przy życiu. Później dowiedzieliśmy się że byli to kubańscy Kozacy wywiezieni w 1933 roku podczas kolektywizacji.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
wiosna 1940

sygn. AW/II/106A

Poprzedni mieszkańcy posiołka nie tylko zbudowali domy, ale także wykarczowali drzewa wokół domu i na tym miejscu urządzili ogródek. Przed naszym przyjazdem znowu usunięto ich, przewieziono w inne miejsca, ażeby zrobić miejsce dla “polskich panów”. Oczywiście miejscowa ludność (tak wolni jak i przesiedleńcy) dziwili się, że ci “panowie” nie mają wypielęgnowanych rąk, a twarde chłopskie dłonie.

Marian Opałka
specposiołek Spusk
marzec 1940

sygn. AW/II/314

Po wyładowaniu z wagonu spotkała nas prawdziwa syberyjska zima. Duża przeszło półmetrowa warstwa bielutkiego śniegu i kilkunastostopniowy mróz. Rozlokowano nas w baraku, po cztery rodziny. Pomieszczenie mieszkalne składało się z średniej wielkości izby podzielonej na część kuchenną i część przeznaczoną do spania, gdzie znajdowały się piętrowe prycze bez sienników i jakiejkolwiek pościeli. Na zadomowienie się i urządzenie nie dano nam żadnego czasu. Następny dzień był przeznaczony do załatwienia formalności związanych z ogólnym zebraniem informacyjnym, pobraniem sprzętu potrzebnego do pracy, roboczego ubrania itp. czynności.

Zofia Michalik
1940

sygn. AW/II/801

Osada składała się z kilku baraków, małego sklepiku, stołówki, przedszkola i szkoły. Na skraju lasu stała bania, do której jak bydełko zapędzono nas wszystkich: starców, dorosłych, dzieci. Bania składała się z dwóch pomieszczeń przegrodzonych cienkimi deskami. W jednej części były kobiety i dzieci, w drugiej mężczyźni. Wszyscy dostali brzozowe miotły, którymi bijąc się po ciele zmywaliśmy brud. Mydła nie było. Tymczasem nasze ubrania prażyły się w piecu. Po kąpieli wszyscy stawali nago w kolejce po swoje ubranie. Wstrząsający był dla mnie widok nagich ludzi. Tak wygnani i wykąpani poszliśmy do swoich baraków. W baraku mieścił się duży korytarz, a po obu stronach było kilka drzwi, każde do jednej izby. Każda rodzina dostawała jedną izbę. Był w niej stolik, piec do ogrzewania i gotowania, dwa żelazne łóżka, miska i wiadro. Nasza rodzina składała się z czterech osób: rodzice, babcia i ja. Mama z tatą spali na jednym łóżku, ja z babcią na drugim. Jednak najczęściej wszyscy spaliśmy na podłodze ze względu na pluskwy, które gryzły i nie dawały spać.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940

sygn. AW/II/106A

Posiołek Chłynowka liczył około 40 domów. Został on zbudowany przez naszych poprzedników, też “specperesieleńców” z okresu masowej kolektywizacji w latach trzydziestych. Zostali oni przywiezieni z Ukrainy i obwodu kurgańskiego w czystą tajgę, Zanim wybudowali te domki musieli koczować w szałasach, pod sosnami. Dla nas los okazał się nieco przychylniejszy. Zabudowania składały się z domku mieszkalnego złożonego z izby mieszkalnej, kuchni i komórki oraz szopy na drewno opałowe. W takim domu mieszkała jedna lub dwie rodziny.

Marian Opałka
specposiołek Spusk

sygn. AW/II/314

Osiedle SPUSK, w którym nas osiedlono i ograniczono nam swobody ludzkie, było ostatnim, do którego docierała linia kolejowa. Innych połączeń osiedle to nie posiadało, poza możliwością przejechania saniami po rzece Tawdzie, gdy jest zamarznięta. Rejon wokół Spuska był terenem intensywnego wyrębu lasu, którym zasilano wiele fabryk rozmieszczonych w miastach wschodniej części Uralu. W samym osiedlu były cztery baraki w których umieszczono polskie rodziny, trzy małe domki w których mieszkały rodziny Rosjan. Jeden budynek majstra odcinka w którym znajdowała się też kancelaria i jego mieszkanie . Trzy ogromne piece w których wypalano węgiel drzewny i klika szop w których trzymano sprzęt potrzebny do wykonywania prac leśnych. Całość osiedla otoczona była gęstą tajgą w której rosły sosny, brzozy, osiki, świerki i dorodne wysokie cedry.

Edward Łobaza
specposiołek Krutojar
1940

sygn. AW/II/769

Rozlokowano [nas] w pustych, zimnych barakach drewnianych, stojących na wysokich palach. Barak ten miał 20 pomieszczeń usytuowanych wzdłuż długiego korytarza. W nich znajdowały się rozstawione prycze z desek oraz płyta kuchenna metalowa z krążkami i garnek żeliwny. Baraki otaczają ze wszystkich stron gęste lasy sosnowe bez początku i końca.

Franciszek Socha
1940

sygn. AW/I/729

0"
nakaz pracy

Marian Opałka
specposiołek Spusk
1940

sygn. AW/II/314

Na zebraniu w pomieszczeniu zwanym Krasnym Ugołkiem, które prowadził przybyły oficer NKWD dowiedzieliśmy się, że jesteśmy specjalnej kategorii przesiedleńcami i pozostajemy pod stałym nadzorem organów NKWD. W związku z tym obowiązuje nas szczególny reżim pobytu a mianowicie: codzienna praca wszystkich dorosłych osób oprócz dzieci do lat 14 przy wyrębie lasu i jego pochodnych czynnościach regulowanych przez administratora osiedla, którym był majster odcinka; nie wolno nam bez zgody oficera NKWD opuszczać osiedla poza jego granice; nie wolno nam poza godzinami pracy zbierać się rodzinami w mieszkaniach jedynie tylko w świetlicy (Krasnyj Ugołok).

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940

sygn. AW/II/106A

Obok domów mieszkalnych znajdowały się jeszcze zabudowania takie jak: dom, w którym mieszkał komendant posiołka Wojnow (…) z rodziną; “katałaszka” czyli mały domek mieszczący areszt (…); klub z pomieszczeniami do gier i czytelnią; punkt felczerski, gdzie mieszkał i przyjmował felczer; szkoła z mieszkaniem dla nauczycielki. Ludźmi wolnymi był tylko komendant Wojnow oraz nauczycielka. Natomiast felczer i my Polacy byliśmy “specpieresieleńcami”, czyli przesiedleńcami specjalnego charakteru. Oznaczało to, że nie posiadamy praw obywatelskich, ewidencję prowadził też komendant NKWD. (...) Oddalony o kilometr posiołek Jołwa był siedzibą “kontory” przedsiębiorstwa, które nas zatrudniało. Ponadto była tam piekarnia, sklep, warsztaty przedsiębiorstwa oraz kilka domów mieszkalnych. Mieszkali w nich w większości przesiedleńcy Rosjanie i Ukraińcy.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

W okresie zimowym prace w tajdze polegały na wyrębie lasu, wywożenie traktorami i końmi na place, gdzie je cięto na odpowiednie kawałki. Następnie były układane na wysokie stosy nad brzegiem rzeki. W miejscu wyrębu palone były gałęzie. W okresie wiosennym następował spław drewna rzeką Jołwą do jej ujścia i dalej rzeką Łobwą do tartaku w Łobwie. Później i w okresie letnim wyrąb lasu był niewielki, za to trwała wywózka tego, co nie wywieziono zimą. Ponadto były prowadzone sianokosy, czyli na niewielkich polanach w tajdze oraz w miejscach, gdzie przed laty ogień wypalił tajgę, kosiło się rosnącą tam trawę i suszyło ją. Lesopunkt musiał w okresie letnim musiał przygotować paszę dla koni na zimę.

Marian Opałka
specposiołek Spusk
1940

sygn. AW/II/314

Praca nie była łatwa. W głębokim śniegu należało ścinać drzewa, oczyścić z gałęzi, popiłować na metrowe klocki, połupać je na połówki lub ćwiartki i ułożyć w sąg. Oczyścić miejsce pracy i spalić gałęzie. Norma wykonania na jedną osobę w ciągu dnia pracy wynosiła 4,4 metra sągu. Była to bardzo wyśrubowana norma i mógł ją wykonać bardzo silny i doświadczony pracownik. Cała nasza rodzina w pierwszym okresie była zdolna wykonać tylko 2 metry drzewa w ciągu dnia. W zależności od wykonania normy warunkowane było nabycie chleba. Wykonujący normę mógł wykupić 0,7 kg chleba, nie wykonujący normy, mógł wykupić tylko 0,4 kg chleba.

Maria Wojciuk
1940-1941

sygn. AW/II/1691

Do pracy wychodziło się o 5 rano, żeby na 7 być na miejscu. Pracowano przy wyrębie lasu. Trójkami. Każda trójka: mężczyzna i dwie kobiety w ciągu ośmiu godzin musieli piłą ręczną ściąć drzewo, oczyścić z gałęzi, popiłować na kawałki długości 1 metra i ułożyć w cztery metry sześcienne (…) gałęzie należało złożyć na kupy. To wszystko w śniegu po pas.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

Jeżeli chodzi o pracę, to w tajdze były pobudowane baraki dla robotników, stołówka i biuro. Było tak w trzech miejscach nazwanych: 73, 85 i 96 kwartał. Z posiołka się wychodziło w niedzielę po południu, bo do tych kwartałów odległość wynosiła od ośmiu do 16 kilometrów. Tam mieszkało się i pracowało przez sześć dni, by znowu w sobotę w nocy wrócić do domu. Barak mieścił w sobie dużą salę z żelaznymi łóżkami pod ścianami, małe pomieszczenie na suszenie odzieży oraz pokoik dla sprzątaczki. Na środku baraku stał duży, żeliwny piec, w którym bez przerwy palił się ogień. Natomiast na piecu był duży kocioł z “kipiatkiem" [wrzątkiem].

Franciszek Socha
1940-1941

sygn. AW/I/729

0"
Praca w lesie

Maria Wojciuk
lato 1940

sygn. AW/II/1691

Z nastaniem lata matka moja, chcąc zarobić choć kilkanaście rubli na miesiąc na wykupienie przydziałowego chleba, zmieniła pracę. Przeszła do brygady wypalającej węgiel drzewny. Rzeczywiście, zaczęła zarabiać trochę pieniędzy, ale praca była straszna. Piekło było szczególnie przy wyładowywaniu węgla z pieca na wagony. Piec był gorący, a węgiel jeszcze się żarzył. Kobiety mdlały, polewano je wodą i dalej praca musiała iść.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

W każdym miesiącu z wynagrodzenia potrącane 10% wynagrodzenia brutto na NKWD. Ponadto występowały potrącenia podatku dochodowego oraz opłaty kulturalnej. Tak więc za “opiekę” sprawowaną przez komendanta NKWD musieliśmy jeszcze płacić. Zadaniem enkawudzisty było między innymi dopilnowanie, aby wszyscy dorośli ludzie pracowali. Pewne kłopoty były tylko z kobietami mającymi małe dzieci, gdyż pracy w pobliżu posiołka raczej nie było. Opornych komendant na noc zamykał “katałaszcze”, a rano wypuszczał do pracy. Takich przypadków było jednak niewiele. Ponadto komendant wzywał na rozmowy, szantażował, chciał bowiem zapewnić sobie donosicieli. Wydaje mi się, że wyniki miał raczej skromne. Polacy trzymali się solidarnie.

Marian Opałka
specposiołek Spusk
1940-1941

sygn. AW/II/314

W nieco późniejszym okresie zapoznano nas i wprowadzono do stosowania system motywacyjny mający na celu zwiększenie wydajności pracy. Był to szczególny system motywacyjny. Polegał na tym, by w ciągu miesiąca lub krótszym wykonać 40 norm, za wykonanie których płacono po 8 rubli za każdą i 20 rubli nagrody za wykonanych 40 norm. Następne normy były już płacone drożej po 12 rubli każda i po osiągnięciu 60 norm znowu nagroda 20 rubli.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940

sygn. AW/II/106A

Będąc bez pieniędzy początkowo Polacy sprzedawali co mogli ze swego skromnego dobytku, względnie zamieniali to na ziemniaki, to na mleko, potrzebne dla dzieci, Rosjanie mieli krowy dlatego ich sytuacja było nieco lepsza. Komendant na zebraniach potępiał sprzedawanie swoich rzeczy zachęcając do wydajnej pracy. jego argument był taki: “Tu będziecie żyć, nigdzie stąd nie pojedziecie starajcie się więc zagospodarować”. Było to w myśl zasady “Nie umiejesz - nauczim, nie chcesz - zastawim” (jeżeli nie umiesz to nauczymy, a jak nie chcesz to zmusimy). W każdym razie swojej Polski, mieliśmy już więcej nie zobaczyć. Myśmy jednak byli gorąco przekonani, że wrócimy do Polski. Ta nadzieja trzymała nas przy życiu, pomagała przetrwać te trudności.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

Wiosna tam była bardzo późna. Śnieg zaczynał topnieć w drugiej połowie kwietnia, w maju bujnie wyrastała roślinność, ale już w drugiej połowie września występowały mrozy. Śnieg spadał już w październiku, a na dobre pojawiał się na początku listopada, by leżeć do kwietnia. Lato było tam upalne, ale nocami w maju i czerwcu bywały przymrozki, tak szkodliwe dla ziemniaków. Jak tylko stopniał śnieg pojawiały się komary i muszki.

Maria Wojciuk
czerwiec 1940

sygn. AW/II/1691

Nastał czerwiec, a z nim białe noce. Nowa uciążliwość. Nasze organizmy nie mogły się jakoś przystosować. Nie mogliśmy spać, bo dzień, a ciągle chodziliśmy senni. To osłabiało dodatkowo.

Maria Wojciuk
1940

sygn. AW/II/1691

Zaczęła się pierwsza seria zgonów. Na pierwszy ogień poszli starcy i niemowlęta. Oni pierwsi nie mogli wytrzymać trudów zesłania. Ubywało osób w baraku, przybywało mogiłek w lesie. A życie, choć trudne, toczyło się dalej.

Edward Łobaza
specposiołek Krutojar
1940

sygn. AW/II/769

Najbardziej krytycznym okresem był czas naszego osiedlenia, wielotygodniowa podróż, koczowanie w bardzo prymitywnych warunkach pozbawionych elementarnej higieny, brak żywności i opieki lekarskiej spowodowały epidemię tyfusu, czerwonki i innych chorób. Tyfus plamisty pustoszył baraki. Wszy roznosiły nieszczęście wśród wynędzniałych zesłańców. Na skutki nie trzeba było długo czekać. Już 24 marca zmarł dziadek w wieku 64 lat, a 21 kwietnia zmarła babcia. Następnie zmarł najmłodszy brat Aleksander, który urodził się na Sybirze i żył zaledwie 2 miesiące. Ostatnią ofiarą śmiertelną czwartą z kolei w mojej rodzinie była moja Matka, która z braku pożywienia i wycieńczenia organizmu zmarła 1 listopada 1940 w wieku 33 lat. Śmiertelność w tym początkowym okresie była zastraszająca, nie wytrzymywali ludzie starsi, słabsi, chorowici. Również wśród dzieci śmiertelność przybrała w tym czasie niepokojące rozmiary. Trumny nieheblowanych desek, położone na saniach odbywały ostatnią podróż ziemską, na wieczny spoczynek na cmentarzu oddalonym o kilka kilometrów od naszych baraków. Coraz więcej przybywało mogił z białymi brzozowymi krzyżami i tabliczką wpisaną odręcznie na kawałku deski w syberyjskiej tajdze.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

W przypadku choroby pomoc udzielał felczer, przyjmujący chorych w “bolnicy” na posiołku. On też jednocześnie dawał lekarstwa, których nie posiadał wiele. Najczęściej więc dawał “kastorowoje masło” (olejek rycynowy), bo widocznie najlepiej apteka była w niego zaopatrzona. Chorobę starano się jakoś przetrzymać, gdyż zasiłek chorobowy wynosił zaledwie 50% wynagrodzenia.

Maria Wojciuk
zima 1940/1941

sygn. AW/II/1691

Ludzie odmrażali nogi, ręce, uszy, nocy, a nawet powieki. Dla mamy i wuja zrobiłam z wełny szydełkiem kapturki na nosy. Trochę to pomogło. Ta zima była straszna. Zaczęli umierać ludzie w sile wieku, szczególnie mężczyźni.

Edward Łobaza
specposiołek Krutojar
1940-1941

sygn. AW/II/769

Zmorą naszą i udręką oprócz głodu, zimna i chorób były insekty, wszy, które już do końca zesłania dawały mocno we znaki, wpijając się w ciało i we włosy. Baraki były tak zapluskwione, że nocą nie można było zmrużyć oka. Całymi nocami tępiliśmy tę plagę ale bez spodziewanego rezultatu. Wraz z ociepleniem pojawiły się komary, które niczym szarańcza wypełniły wszystko wokół człowieka, wciskając bezlitośnie do ust, oczu, uszu i nosa, atakując ludzi niezwykle agresywnie. Mimo gorącego lata trzeba było nosić bez przerwy grubą, najlepiej watowaną odzież do szyi po kostki.

Marian Opałka
specposiołek Spusk
1940-1941

sygn. AW/II/314

Zewnętrznie wyglądaliśmy jak łachmaniarze, obdarci, wyłatani, głodni i bez widoku na poprawę sytuacji. W takiej nędzy i katorżniczych warunkach pracy, bardzo wolno mijały dnie, tygodnie i miesiące bez żadnej nadziei na poprawę warunków i nadziei na powrót do kraju.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

Władze rzeczywiście uważały, że będziemy tam bytować, gdyż wielodzietnej rodzinie Kwaśniewskich w 1941 roku przydzieliły na spłaty – krowę. Podobno stopniowo krowy miały trafić i do innych.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

Niepewność jutra, trudne warunki życia wpływały i na inną stronę życia. W ciągu ponad półtorarocznego pobytu na zesłaniu nie został zawarty ani jeden związek małżeński, mimo że wśród nas nie brakowało osób obu płci w wieku przedmałżeńskim. Nie urodziło się ani jedno dziecko, które byłoby poczęte na Uralu. Natomiast te dzieci, które się urodziły niedługo po przyjeździe, przeważnie umierały.

Edward Łobaza
specposiołek Krutojar
1940-1941

sygn. AW/II/769

Pogrążeni ludzie w rozpaczy i boleści z powodu tak bezprzykładnego losu jaki ich spotkał ratowali się modlitwą i śpiewem. Wieczorem w barakach polscy zesłańcy odmawiali różaniec i modlili się z książeczek do nabożeństwa, które mieli ze sobą, ale trzeba było ich strzec i ukrywać, gdyż groziło to zabraniem dzieci i oddzieleniem ich od rodziców.

Janina Otrębowicz
Wielkanoc, kwiecień 1940

sygn. AW/II/1620

(...) przypadała Wielkanoc. My, zagubieni w syberyjskich lasach więźniowie wielkiego mocarza, nie mieliśmy ani kościoła, ani księdza. Nie mogliśmy też marzyć o przygotowaniu tradycyjnych potraw, bo jedynym naszym pożywieniem były to nędzne kłoski kradzione z pól i jakieś ziela zbierane przy drogach. Nie wolno nam było nawet zebrać się razem w jednej sali, aby wspólną modlitwą i śpiewem uczcić to święto. Funkcjonariusze NKWD przez całą dobę trzymali straż w każdym baraku. Mimo lęku przed ewentualną karą postanowiliśmy złamać zakaz i zgromadzić się w jednej z izb. Wykorzystaliśmy chwilową nieuwagę strażnika i cichcem przemknęli się po korytarzu. To samo zrobiły inne rodziny z naszego baraku. Kiedy wszyscy zebrali się razem, zaczęliśmy cichą modlitwę, a potem zaśpiewaliśmy pełnym głosem “Boże, coś Polskę…” . Na rezultat nie trzeba było długo czekać. Strażnik z wymierzonym w nas karabinem wkroczył do izdebki, kazał nam natychmiast się rozejść i zgłosić u komendanta. Każdy z trwogą wracał do swego pokoju, bo strażnik zapowiedział nam, że za to przestępstwo będziemy wysłani na “białe niedźwiedzie”. (...) Zwierzchnik i zarządca całej osady krzyczał coś do mnie po rosyjsku. Nie rozumiałam jeszcze tego języka, ale gdy się uspokoił, powiedziałam do niego po ukraińsku, że nie zrobiliśmy nic złego, że chcieliśmy tylko uczcić nasze święto religijne, że jest to nasza tradycja. Podumał, podumał i kazał mi wracać do baraku. (...) Minął jednak dzień, dwa i nic takiego nie nastąpiło. Widocznie komendant zrozumiał albo nie chciał sobie sprawiać kłopotu ubytkiem tylu rąk do pracy i czekaniem na nowy transport.

Maria Wojciuk
wiosna 1940/1941

sygn. AW/II/1691

Późną wiosną mieliśmy ciekawą wizytę. Odwiedził nas potomek zesłańców z 1863 roku. Nazywał się Kuncewicz. Przyszedł pieszo z odległego o 30 km kołchozu, żeby usłyszeć polską mowę. Sam mówił pięknie po polsku z lekką tylko naleciałością obcego akcentu. Porozmawiał i poszedł. Więcej go nie spotkaliśmy.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

Na kwartale żywiliśmy się częściowo w stołówce, gdzie można było kupić jakąś zupę na obiad, drugie danie składające się najczęściej z kaszy z olejem lub jakąś rybą. Śniadania i kolacje robiło się we własnym zakresie. Kupowało się więc chleb razowy, cena 1 kg wynosiła 90 kopiejek lub jeden rubel 10 kopiejek. Pszenno-razowy kosztował 1 rubel, 90 kopiejek. Niektórzy gotowali kaszę w kociołku. Inni zaparzali “czaj” z ziół, a więc najczęściej z liści borówki-brusznicy, która rosła w tajdze.

Maria Wojciuk
wiosna 1940

sygn. AW/II/1691

Na trzy osoby otrzymaliśmy 1 kg chleba na kartki i na pracującą matkę mogliśmy wykupić porcję zupy w stołówce. W końcu miesiąca okazało się, że matka nic nie zarobiła, bo ich „trójka”, tak jak i inne, nie wyrobiwszy normy zarobiła tak mało, że jest jeszcze dłużna magazynierowi za lipowe łapcie, w których chodziło się do pracy.

Edward Łobaza
specposiołek Krutojar
1940-1941

sygn. AW/II/769

Naszym najczęstszym pożywieniem na Syberii w okresie przednówku była pokrzywa, lebioda, kłącza, które jedliśmy na surowo, najwcześniejsze kwiatki o różnobarwnych płatkach na wysokich łodyżkach, zmarznięte ziemniaki i łupiny suszone z ziemniaków, z których piekliśmy placki na blasze metalowej. (…) W okresie lata natomiast kiedy lasy tajgi zaroiły się bujnym runem: borówkami czarnymi, czerwonymi, malinami i żurawiną, i gdy pojawiły się grzyby borowiki, kozaki i opieńki całymi dniami spędzałem w lesie na zbieraniu jagód i grzybów, wówczas trudno było mnie znaleźć w bujnym runie.

Maria Wojciuk
lato 1940

sygn. AW/II/1691

W czerwcu dojrzały maliny. Strach było po nie chodzić, bo niedźwiedzie też je lubiły. Zbieraliśmy się w kilkanaście osób, braliśmy dziurawe garnki i urządzaliśmy dźwięczną muzykę.

Zofia Michalik
1940-1941

sygn. AW/II/801

Mój ojciec zdobył gdzieś kozę i mieliśmy mleko. Wybudował jej stajenkę, karmiliśmy ją brzozowymi gałązkami. Tato próbował sadzić ziemniaki i ogórki. Na skraju lasu skopał kawałek ziemi i wynawoził kozim obornikiem. Posadził maleńkie ziemniaki, nawet urosły. Na ogórki klimat okazał się za zimny.

Maria Wojciuk
czerwiec 1941

sygn. AW/II/1691

(...) zabrano mnie w tajgę na sianokosy. Nie miałam jeszcze 16 lat, więc nie można mnie było normalnie zatrudnić, ale miałam gotować kaszę jęczmienną dla brygady. Miało to tę dobrą stronę, że żywiąc się ową kaszą mogłam mamie i bratu zostawić swoje 300 g przydziałowego chleba.

Zofia Michalik

sygn. AW/II/801

Ja chodziłam do przedszkola, tzw. dietsadu. W przedszkolu było nieźle. Mieliśmy trochę zabawek i wyżywienie jak na tamte warunki dosyć dobre. Przeważnie gotowano kaszę manną na wodzie, zupę rybną, na śniadanie smażyli nam na oleju czarny chleb. Dzieci były w różnym wieku i różnej narodowości.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

Po pewnym czasie od przyjazdu komendant pozwolił na pisanie listów. Niewątpliwie były one przez komendanta kontrolowane, ale chyba nie czytane, gdyż nic nie wskazywało na to, że zna on język polski. Listy zabierał i odwoził na pocztę w Łowie - listonosz. Podróż na pocztę i z powrotem zabierała mu dwa dni, jeżeli droga była przejezdna. Zimą zasypywał ją śnieg, a latem mogła zalewać woda. Po pewnym czasie ci mieszkańcy Chłynówki, którzy pozostawili krewnych zaczęli otrzymywać listy i paczki.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
1940-1941

sygn. AW/II/106A

W niedziele dorabiałem pisaniem listów. Z domu zabierałem taki kartkowy notatnik formatu A4. Z ołówka kopiowanego zrobiłem atrament i tym sposobem miałem materiał do pisania listów. Ponadto umiałem pisać, a to się liczyło zwłaszcza, że wśród nas byli i analfabeci. Bo trzeba wiedzieć, że białego papieru nie można było kupić. Dopóki więc miałem papier, mogłem zarabiać na tym pisarstwie.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
czerwiec 1941

sygn. AW/II/106A

W czerwcu 1941 pracowałem w tajdze przy pracach pomiarowych. Wykonywali je studenci Instytutu Leśnego ze Swierdłowska, odbywający swe praktyki zawodowe. Wytyczali oni tereny do przyszłego wyrębu. Ze względu na oddalenie nocowaliśmy w tajdze. Razem pracując i śpiąc mieliśmy wiele okazji do rozmów. Oni byli ciekawi Polski, a my tego, co się dzieje w świecie. Na niedziele wracaliśmy do posiołka. Tam też zastała nas wiadomość o wybuchu w dniu 22 czerwca 1941 wojny niemiecko-radzieckiej. Studenci na drugi dzień odjechali do Swierdłowska, i prace pomiarowe zostały przerwane.

Maria Wojciuk
czerwiec 1941

sygn. AW/II/1691

W czerwcu Niemcy napadli na Związek Radziecki. Trochę się ożywiliśmy, bo stało się jasne, że świat musi podjąć jakąś decyzję.

Marian Opałka
specposiołek k. Juriewka/Spusk
czerwiec 1941

sygn. AW/II/314

Wybuch wojny niemiecko - radzieckiej jeszcze bardziej pogorszył naszą sytuację społeczno-polityczną i materialną. Zwielokrotniony wysiłek w pracy, ograniczone jeszcze bardziej racje chleba i innych produktów, miały spowodować lepsze zaopatrzenie wojska na froncie, a szeroko upowszechnione hasło “Wszystko dla frontu” tłumaczyło nam i ludziom radzieckim potrzebę wzmożonego wysiłku w pracy i jeszcze bardziej zaciśnięcia pasa na kręgosłupie obleczonym skórą.

Maria Wojciuk
obwód swierdłowski
lato 1941

sygn. AW/II/1691

Tego dnia dość późnym wieczorem miał do nas przemawiać gen. Sikorski. Radio było tylko w kantorze, więc poszliśmy tam. Otwarto okna i kto nie zmieścił się w kantorze mógł przez okno wysłuchać przemówienia. Ja nie pamiętam ani jednego słowa generała, pamiętam tylko to, że jak rozległy się tony mazurka Dąbrowskiego zapanował płacz powszechny. Kobiety szlochały głośno, mężczyzno lały się o twarzy nieme, obfite łzy. Małe dzieci przestraszyły się trochę tego płaczu ale to były łzy radości. Po dwóch latach zrozumieliśmy, że Ojczyzna nie zginęła i o nas pamięta.

Tadeusz Fudała
specposiołek Chłynowka
sierpień 1941

sygn. AW/II/106A

W sierpniu 1941, w niedzielę, gdy wszyscy byli w domu, do komendanta NKWD wezwano pierwszych Polaków. Wszyscy byliśmy ciekawi, czego to od nich chcą. Gdy wyszli od komendanta, mówili, że jest tam jeszcze dwóch enkawudzistów, którzy chcieli im wręczyć jakieś dokumenty, ale oni ich nie wzięli. Wtedy to komendant wezwał mego ojca widocznie dobrze się orientował, kto posiada autorytet i poważanie. Ojciec poszedł, przeczytał ten papierek i oczywiście go wziął. Za jego przykładem poszli i inni, w tej liczbie i ja, gdyż ten dokument wręczano wszystkim, którzy mieli ukończone 16 lat. Dokument ten o nazwie „Wremiennoje udostowierenje” wydany przez rejonowe uprawlienie [Zarząd] NKWD w Nowej Lali głosił, że okaziciel tego zaświadczenia (i tu następowało nazwisko, imię i imię ojca oraz data urodzenia) został objęty amnestią jako polski obywatel (…), ma prawo przebywania na terytorium ZSRR za wyjątkiem pasa przyfrontowego, miast I i II kategorii oraz strefy zakazanej. Tak więc staliśmy się wolnymi ludźmi. Ta wolność przyszła tak nagle, że nie wiadomo było, jak z niej skorzystać, gdzie jechać, czego szukać, co robuć? Jedno było pewne, tu w głębi tajgi nie można było zostać. (…) Dochodziły też wieści o formowaniu się Wojska Polskiego w Buzułuku. Ale to było daleko.