Afryka we wspomnieniach polskich uchodźców

Polscy uchodźcy w Afryce

1942-1945

W drodze do Afryki. Podróż przez kontynent

Maria Wierzchowska
Kenia
1942–1943

sygn. AW/II/1681

Ranek nas przywitał powodzią słońca, które wdarło się do wagonu i rozgrzało przyjemnie nasze ciała. Zaszokował nas trochę widok gołych Murzynów stojących tuż przy torach i machających przyjaźnie rękami w naszym kierunku. Pociąg jechał teraz bardzo wolno. Dojrzałam żyrafy, stały w cieniu drzew, które swą koroną przypominały rozłożony parasol, a głowy żyraf sterczały ponad zielenią. Antylopy całymi stadami stały wpatrzone w pociąg, jakby nas witały. Moc strusi przebiegało między drzewami i stojącymi za nimi żyrafami.

Eugeniusz Szwajkowski
Afryka
1942–1943

sygn. AW/II/441a

Bojąc się niemieckich łodzi podwodnych płynęliśmy przez Równik aż pod Madagaskar i tam dopiero zawróciliśmy do stolicy Tanganiki Dar-es-Salaam, ocean był spokojny, nikt nie chorował na morską chorobę. Po obu stronach naszego okrętu płynęły ochraniające nas jednostki wojskowe. Płynąc przez Równik strzelali z dział na wiwat. Po drodze mijały nas stada rekinów. Płynęliśmy tak około 2 tygodnie. (…) Aż jednego dnia na powitanie przyleciały mewy, a do portu Tanga było jeszcze około 20 km.

Maria Wierzchowska
Afryka
Mombasa
1942–1943

sygn. AW/II/1681

Przed nami była Afryka, wysadzono nas w Mombasie. Czekał tu na nas wysłannik z Delegatury Polskiej w Nairobi wraz z gromadą Murzynów, którzy natychmiast powyrywali nam z rąk bagaże i pobiegli do stojącego w oddali pociągu. Przewodnik nasz z wyrozumiałym uśmiechem wytłumaczył, że tu jest Afryka, biały człowiek nie może sam nosić bagaży… a o całość przenoszonych przez Murzynów rzeczy nie potrzebujemy się martwić.

Eugeniusz Szwajkowski
Afryka
1942–1943

sygn. AW/II/441a

Nareszcie 4 listopada wylądowaliśmy szczęśliwie na ziemi afrykańskiej. Przy schodzeniu ze statku stały dwa rzędy Murzynów do pomocy niesienia naszych rzeczy. Nam było wstyd, że nie mieli oni co nieść, bo mieliśmy małe tobołki. Na plaży pod gołym niebem stały stoły zastawione ciastem, owocami, których nawet nie znaliśmy i różne napoje.

Zdzisława Wójcik

sygn. AHM_1245_05

0"
Z Mombassy do Nairobi

Maria Wierzchowska
Nairobi
1942–1943

sygn. AW/II/1681

W Nairobi na dworcu przywitał nas delegat polski na strefę Afryki Wschodniej. Z wagonów nie wychodziliśmy. Jakieś panie podawały nam przez okna ciepłą kawę, kanapki i pomarańcze. Oznajmiono nam, że jedziemy do osiedla polskich uchodźców Koja nad jeziorem Wiktoria w Ugandzie. (…) Zatrzymaliśmy się w mieście Kampala, stolicy Ugandy. Tu czekały samochody ciężarowe, nazywane tu „lorami”. Przeładunek przy pomocy Murzynów przeszedł bardzo sprawnie. Droga wiodła wśród dżungli i ogromnych przestrzeni porośniętych trawą słoniową, wśród której królowały tu i ówdzie pojedyncze drzewa baobabu.

Eugeniusz Szwajkowski
Afryka
1942–1943

sygn. AW/II/441a

Jadąc pociągiem, zadziwiał nas krajobraz pustynny. Drzew prawie wcale, dużo kopców po termitach, które wyglądały jak u nas kopy zboża. Spotykaliśmy po drodze stada bawołów, żyraf, strusi, zeber. (…) Osiedli ludzkich było bardzo mało. Na następny dzień przyjechaliśmy do stacji Arusza 70 km od góry Kilimandżaro, stąd wieźli nas około 5 km samochodami do osiedla Tengeru. Na spotkanie wyszli nam Polacy, którzy przebywali już około 2 miesięcy.

Osiedle Ifunda, Tanganika, Afryka Wschodnia

Filomena Bykowska
Ifunda
1943-1945

sygn. AW/II/2195

Tam gdzie niedawno królowała dżungla, wykarczowano drzewa, splantowano teren i pobudowano gliniane domki kryte trzciną. Wzdłuż polnej drogi po obu stronach usytuowano osiedle Ifunda, które było podzielone na tzw. bloki. W każdym bloku była stołówka, kuchnia, pralnia, umywalnia i ubikacja. Na terenie bloku znajdowały się 24 domki dwurodzinne, w których często zamieszkiwało więcej rodzin w zależności od ilości osób w rodzinie. (…) w Ifundzie łącznie było 6 bloków oznaczonych literami od A do F. Posiłki jadło się w blokowych stołówkach. W osiedlu (…) była świetlica, kaplica i szpital. Komendantem osiedla był Anglik, poza tym był polski kierownik osiedla.

Zdzisława Wójcik

sygn. AHM_1245_06

0"
Osiedle Ifunda

Filomena Bykowska
Ifunda
1943-1945

sygn. AW/II/2195

Nasz czas w Ifundzie zaczął się jednak dłużyć. Otrzymywaliśmy wszystko potrzebne do życia, ale brak nam było konkretnego zajęcia. Zaczęto więc organizować działalność kulturalno-oświatową. Polacy nie potrafili żyć biernie, oczekując na powrót do Ojczyzny. Uruchomiono przedszkole, szkołę podstawową. Zorganizowano hafciarnię oraz podejmowano pracę w kuchni, w stołówkach i urządzano małe ogródki przydomowe. W Ifundzie, podobnie jak w innych osiedlach polskich, działały świetlice organizacji międzynarodowej YMCA, gdzie prowadzono działalność oświatową i charytatywną. Młodzież znajdowała zajęcie i zainteresowanie w działalności harcerskiej.

Osiedle Kidugala, Tanganika, Afryka Wschodnia

Witalis Lasota
Kidugala
październik 1943

sygn. AW/II/1598

Wieczorem przyjechałem do Kidugali. I wtedy skończyła się moja tułaczka, zmartwienia i wszystkie problemy, które trapią zaginionego. Radość była taka, że mamusia i ja płakaliśmy przez dłuższy czas. Opowiedziała mi mamusia, w jaki to sposób zostaliśmy znalezieni na liście dzieci zagubionych. Otóż wszystkie obozy i sierocińce były zobowiązane do wysyłania przez polskie placówki na Bliskim Wschodzie wykazów ludzi zamieszkujących dany obóz. Taka też lista z naszymi nazwiskami znalazła się na słupie koło kierownictwa obozu w Kidugali.

Witalis Lasota
Kidugala
1943-1945

sygn. AW/II/1598

Kidugala – obóz dla Polaków, w którym mieszkało 800 osób. Domki były gliniane przeważnie podwójne na 2 rodziny. Był tam tzw. rajski ogród, nawadniany wodą z rzeki obok płynącej. Większość osób pracowała tam. Była szwalnia, kuchnia, sklep, kościół, który jeszcze kiedyś postawili zakonnicy włoscy. Wokół naszego osiedla był busz i to całkiem dziki. W buszu żyły różne zwierzęta z lwami i słoniami na czele.

Zdzisława Wójcik

sygn. AHM_1245_07

0"
Osiedle Kidugala

Witalis Lasota
Kidugala
1943-1945

sygn. AW/II/1598

Klimat był tam bardzo ciekawy. Od grudnia do marca była pora deszczowa. Wystarczyło zobaczyć małą chmurkę na horyzoncie, a za 20 minut lał deszcz, taki potworny jak z przysłowiowego cebra. Po pół godzinie (nie zawsze) nagle ginął i znów po godzinie czy dwóch było to samo. Ale był to deszcz jak na polskie warunki atmosferyczne gorący. (…) W marcu następowała pora zimna i trwała przez dwa-trzy miesiące.

Witalis Lasota
Kidugala
1943-1945

sygn. AW/II/1598

W Kidugali były modne – choroba malaria i operacje na wyrostek robaczkowy. Z malarii wyleczył mnie całkowicie dr Jerzy Zamenhoff, ponoć wnuk twórcy esperanta. On też operował wyrostek robaczkowy u mnie, u mamusi i Lolka.

Osiedle Koja, Uganda, Afryka Wschodnia

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Osiedle Koja wybudowano nad samym brzegiem zatoki jeziora Wiktoria. W środku zatoki piętrzyła się obłego kształtu góra o zboczach łagodnie spadających ku brzegom jeziora. Górę tę opasały od samego wierzchołka, aż do jej podstawy drogi, przy których stały domki kryte trawą słoniową z małymi ganeczkami. Domki te miały nam przypominać nasze polskie chaty… Za każdym z nich znajdowała się „kuchnia” i ubikacja… Domek składał się z trzech izb oddzielonych od siebie ściankami, nie zamkniętymi u góry sufitem, bo go nie było. Był tylko dach z trawy od środka wyłożony matą. Okna duże, bez szyb, zabezpieczone drewnianymi okiennicami. Podłoga z gliny. Wyposażenie: łóżka drewniane wyplecione sznurem z sizalu, na nich materace. Stół na krzyżaku z desek i dwie ławy. Do tego jeszcze lampa naftowa typu „nietoperz”, wiadro i miska blaszana. W kuchni, która stanowiła odrębny budyneczek, było ulepione z gliny palenisko pokryte blachą.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Między ciągiem domków i uliczkami znajdowały się ogródki (…) nad samym zaś brzegiem jeziora – sporo drzew i mały lasek eukaliptusowy pełen małp. Opodal osiedla wznosiła się druga góra zwana „Juleta”, wyższa i bardziej stroma.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Mama z ojcem zajmowali jedną izbę, Janek środkową, która również służyła za pokój stołowy, a Teresa, ja i przybrana nasza ciotka (znajoma jeszcze z Polski) drugą izbę. Po tylu latach od utraty naszego gniazda pod Wilnem, nareszcie – nasz oddzielny prawdziwy dom. Chcieliśmy go urządzić pięknie. Łóżka zawsze ładnie posłane, moskitiery, które tu obowiązywały, pofarbowałam na niebiesko. Z okiennicy zrobiliśmy w naszym pokoju stół pod oknem. Dodatkowe łóżka, które wycyganiłyśmy z magazynu, przykryte kocami i ustawione na sztorc w rogach pokoi, nazywaliśmy szafami. Z otrzymanych prześcieradeł uszyłam firanki i zasłony na wewnętrzne otwory drzwiowe (drzwi nie było). A potem jeszcze na ścianach zawisły półeczki z opakowań po mandarynkach.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Ojciec z wykształcenia i zawodu rolnik zaproponował komendantowi osiedla, że może zorganizować fermę w celu produkcji żywności dla osiedla. Uzyskał na to zgodę i praca poszła. Ferma znajdowała się bardzo blisko osiedla, nad jeziorem. Pracowali na niej Murzyni i trochę polskich uchodźców z naszego obozu. (…) Ferma prowadzona przez ojca zaczęła wydawać plony. Mieszkańcy osiedla otrzymywali dużo jarzyn, a nawet kapustę, która w Afryce nie rośnie. Do jej produkcji ojciec wykorzystał wodę z jeziora, urządzając sztucznie nawadniane pole. Założył również hodowlę świń, które przypominały raczej dziki, a nie nasze polskie świnie. Były czarne i bardzo duże. Mięso smaczne, nie tłuste od czasu do czasu urozmaicało nasze posiłki. Z ziemnych orzeszków zaczął wyrabiać chałwę. Nie była ona tak smaczna jak ta, którą zajadaliśmy się w Teheranie, ale dawała się jeść z przyjemnością. Z pracy powracał do domu późno. Często razem z Pawliko – Murzynem, który był jego „prawą ręką”. Siadali na ganeczku i jedząc banany gawędzili. Trochę po murzyńsku, trochę po angielsku i trochę po polsku.

Kazimiera Kernberg-Ziarska

sygn. AHM_PnW_2873

0"
osiedle w Afryce

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Mama zaczęła pracować w szkole, najpierw w zawodowej rolniczej, a potem w podstawowej – uczyła geografii.

Aldona Piaścińska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1625

Kobiety wybudowały szkołę, szpital, kościółek, zakład krawiecki i budynek małej wytwórni wyrobów ze skóry. W tej wytwórni szyła walizki moja mama, kiedy już nie trzeba było budować domów.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Wyroby i usługi warsztatów zaspokajały potrzeby osiedleńców. Chętnie też były nabywane przez Anglików mieszkających w Kampali i Nairobi. Największym powodzeniem cieszyły się u nich wyroby tkackie i hafciarskie. Pieniądze ze sprzedaży zasilały warsztaty w materiały i maszyny. Niedaleko warsztatów, pod gołym niebem, tuż przy brzegu jeziora, wyrabiano cegły z miejscowej gliny. Wysuszone na słońcu posłużyły do wybudowania szpitala, kaplicy i innych potrzebnych osiedlu budowli.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Tuż przy bramie osiedla był rynek, na którym murzyni sprzedawali owoce i jaja. Chodziliśmy tam i za otrzymane kieszonkowe kupowaliśmy owoce.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Raz w tygodniu mieszkańców osiedla kusiła swoim zapachem „wędzarnia ryb”. Można tam było kupić jeszcze ciepłe, świeżutkie wędzone sumy, łapane przez Murzynów sieciami w jeziorze, a potem wędzone przez „specjalistów” z osiedla, którzy się tej pracy podjęli.

Zdzisława Wójcik
Koja

sygn. AHM_1245_07

0"
Jezioro Wiktoria i krokodyle

Aldona Piaścińska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1625

W godzinach popołudniowych obowiązywało w osiedlu noszenie długich spodni i kasków. Spać należało pod moskitierą. Pomimo tych ostrożności chorowaliśmy na malarię. Ja byłam brana aż dziesięć razy do szpitala na skutek ataków malarii.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Pierwsze dolegliwości, które spowodowały nam pchełki ziemne, zaczęły się, gdy mieszkaliśmy w szkole. Właziły nam niepostrzeżenie pod paznokcie nóg, a czasem i rąk. Zmuszeni byliśmy je mozolnie wydłubywać szpilką. Nie zawsze się taka operacja dobrze udawała, coś tam zostawało, co powodowało potem ropienie palców.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Próbowałam założyć drużynę harcerską. Zaczęłam od kilku dziewcząt ze szkoły podstawowej. Po tygodniu miałam drużynę z 34 harcerek podzieloną na 6 zastępów. Bardzo dużo czasu zajmowało mi to harcerstwo. Opracowywanie zbiórek, ognisk, udział w obchodach świąt narodowych, kościelnych. Potem szycie mundurów, proporczyków, a wreszcie nawet udało się „wydębić” od władz osiedla lokal na izbę harcerską.

Aldona Piaścińska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1625

Chodziłyśmy do szkoły przerabiając po dwie klasy w ciągu roku szkolnego. Wśród mieszkanek osiedla była spora grupa nauczycielek szkół powszechnych i średnich. Utworzono więc także gimnazjum, do którego później uczęszczałam. Pełna nazwa gimnazjum: Koedukacyjne Gimnazjum Ogólnokształcące w Koja – Uganda – Afryka Wschodnia.

Maria Wierzchowska
Koja
1945

sygn. AW/II/1681

W Koji podczas ferii oglądałam z zachwytem piękne przedstawienie „Jaś i Małgosia”, przygotowane przez nauczycieli szkoły podstawowej. Widowisko osnute na tle bajki, znanej na całym świecie, nie było bajką dla dzieci, lecz rewią, która zachwycała swym urokiem Anglików, nie tylko w osiedlu, ale w Kampali również. Tańce i śpiew dzieci w pięknych strojach, na tle przemyślnych dekoracji, podbiły serca cudzoziemców do tego stopnia, że zostały obdarowane słodyczami i upominkami, a co więcej – zaproponowano zespołowi dalsze występy. Przedstawienie to przygotowywano w ciągu całego roku. Dzieci odbywały codziennie próby z nauczycielami, którzy zajmowali się tym bezinteresownie.

Maria Wierzchowska
Koja
1942–1945

sygn. AW/II/1681

Osiedle wciąż rozbudowywało się. Na szczycie naszego pagórka wybudowano ze składek ludności kaplicę. W każdą niedzielę odprawiał w niej mszę świętą ksiądz Polak, mieszkający w osiedlu. Była też tam, niedaleko kościoła, świetlica, wyposażona w aparat radiowy, trochę książek, warcaby, chińczyka, a czasem nawet w starą gazetę p.t. „Żołnierz Polski” redagowaną we Włoszech. Niedaleko świetlicy mieścił się sklep, zwany przez nas kantyną. Kupowaliśmy w nim różne łakocie, zeszyty, ołówki, a nawet tenisówki. Nad samym jeziorem wybudowano warsztaty: szewski, stolarski, krawiecki, tkacki, kowalski i hafciarski. Pracowali w nich mieszkańcy osiedla.

Osiedle Lusaka, Rodezja Północna, Afryka Południowa

Stanisław Jasiński
Lusaka
1945

sygn. AW/II/154

Stacyjka nieduża, miasto w owym czasie też niewielkie, wygląda jak z jakiegoś westernu, zabudowa niska. Obóz oczywiście ogrodzony, brama, w niej policja polska i angielska. Zostajemy rozlokowani w obozie, rodziny dostają domki na jedną lub dwie, w zależności od ich liczebności. My oczywiście do sierocińca, którym kieruje żona komendanta policji gdzieś z kresów, niezbyt sympatyczna pani. W grupie chłopców jest duża rozpiętość wieku, od 10 do 18 lat i to w jednym domku; nie było to dobre. Dziewczęta natomiast mają wychowawczynię wspaniałą, panią Józefę Kowenicką ze Lwowa. Naprawdę zastępowała im, a czasami i nam, matkę.

Zdzisława Wójcik
1943-1945

sygn. AHM_1245_07

0"
Dr Korabiewicz - organizator osiedla w Lusace

Stanisław Jasiński
Lusaka
1945

sygn. AW/II/154

Mamy dużo czasu, chodzimy więc na wycieczki do buszu, odwiedzamy wioski murzyńskie, gdzie nie było w ogóle białych. Murzyni są gościnni, lubią handlować, ale tylko na wymianę.

Obóz przejściowy w Makindu, Kenia, Afryka Wschodnia

Helena Nikiel
Makindu
1944

sygn. AW/II/1072

Przygotowano dla nas obóz przejściowy w Makindu, niedaleko Nairobi. Starym zwyczajem ulokowano nas w przewiewnych, długich szałasach, znów po kilkadziesiąt osób, ale tu już każdy miał własne łóżko i koc. Żywienie nadal było zbiorowe. Ale była tam już niemal prawdziwa szkoła, umieszczona w baraku. W klasie po raz pierwszy były prawdziwe szkolne ławki i tablice. Mieliśmy też już zeszyty i kilka książek, wydanych w Jerozolimie i Kairze.

Helena Nikiel
Makindu
1944

sygn. AW/II/1072

Makindu leżało na rozległej równinie i tylko gdzieś daleko na horyzoncie widoczne były wzgórza. Było tam dużo zieleni – drzew, krzewów, trawy. Drzewa jednak nie tworzyły tam zwartych lasów. Była to sawanna, a na niej wiele drzew w kształcie parasoli. (…) Wielką atrakcją było leżące tuż obok obozu małe, rzadko używane lotnisko (…) Przed wieczorem lubiliśmy chodzić tam na spacer i patrzeć, jak po jego przeciwległej stronie wędrowały zwierzęta do wodopoju. (…) co wieczór przechodziła tamtędy rodzina żyraf: rodzice i 2 żyrafiątka. Zebry, antylopy i strusie. A górą przelatywały pelikany. Był to widok, który nigdy się nam nie nudził.

Helena Nikiel
Makindu
1944

sygn. AW/II/1072

W Makindu był też maleńki kościółek, chyba protestancki, ale pozwolono nam z niego korzystać, więc były w nim odprawiane msze św. było tam też coś w rodzaju szpitalika czy przychodni lekarskiej z apteką. Tam też chodziliśmy po chininę. Chininę musieliśmy obowiązkowo zażywać w czasie całego pobytu w Afryce.

Osiedle Masindi, Uganda, Afryka Wschodnia (1000 – 3000 osób)

Paweł Bartosz
Masindi
1943-1945

sygn. AW/II/25 (AW/II/2544)

Mieszkaliśmy praktycznie w buszu, w domkach 12-osobowych. Domki to właściwie były lepianki z gliny i trzciny z naturalną podłogą glinianą. Okien nie było, tylko płachty jutowe. Spaliśmy pod moskitierami, co chroniło nas nocą przed komarami. W Masindi były dwie szkoły średnie polskie. Do szkół do Ugandy przyjeżdżały młodsze dzieci z Kenii.

Kazimierz Cybulski

sygn. AW/I/1058

0"
Rozwój osiedla

Maria Wierzchowska
Masindi
1945

sygn. AW/II/1681

Zaczęłam chodzić na kurs przygotowawczy do czwartej klasy gimnazjum, które powstało w osiedlu polskim Masindi (…). Kurs trwał trzy miesiące. Egzamin zdałam i w lutym 1945 pojechałam wraz z innymi dziewczętami do internatu w Masindi. Internat zajmował kilka domków w wiosce, w której mieścił się sierociniec. Osiedle Masindi było oddalone o dziewięćdziesiąt mil od Koji, szesnaście godzin jazdy samochodem ciężarowym. Innej komunikacji nie było.

Maria Wierzchowska
Masindi
1945

sygn. AW/II/1681

Gimnazjum zajmowało kilkanaście budyneczków stojących po dwóch stronach uliczki. W każdym dwie klasy oddzielone ścianką. Podłoga z cegły. Ławki szkolne, podręczniki, książki biblioteczne – wszystko prawdziwe. Grono nauczycielskie skupiało profesorów ze Lwowa, Wilna i innych polskich miast z Kresów Wschodnich.

Osiedle Tengeru, Tanganika, Afryka Wschodnia (3000-5000 osób)

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Osiedle Tengeru wybudowano na ziemiach jakiegoś farmera – było położone u podnóża góry Meru (5000 n.p.m.). Jezioro powulkaniczne Duluti również było u podnóża tej góry. W osiedlu było około 5000 osób. W samym sierocińcu ponad 500 dzieci.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Przez nasz obóz przechodziła droga, łącząca wioski. Wprawdzie w obozie były dwie strzeżone bramy i był on ogrodzony drutem kolczastym, podobnie jak wszystkie obozy, w których przebywaliśmy poprzednio, ale miejscowej ludności wolno było z tej drogi korzystać. My zresztą mogliśmy z obozu wychodzić tylko na podstawie uzyskanej w „ofisie” przepustki. Nie wiem, czy było to podyktowane rzeczywistą troską o nasze bezpieczeństwo, czy tylko przyzwyczajeniem kontrolowania ludzi, wyniesionym z Rosji.

Witalis Lasota
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/1598

W Tengeru domki budowane były w kształcie koła. Dach był szpiczasty pokryty liśćmi bananowymi. Domek miał jedno okienko i drzwi. Na terenach tych rosły potężne baobaby.

Janusz Stawarz

sygn. AHM_3375_02

0"
Osiedle w Tengeru

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

W kilku miejscach były w obozie przygotowane piece kuchenne pod daszkiem i tam można było gotować indywidualnie, ale były też zorganizowane stołówki (…) Na terenie obozu w odległości 100-200 metrów były przy ścieżkach rozmieszczone krany z okropnie chlorowaną wodą, a także, ale w większej odległości – natryski, szalety i pralnie.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Wewnątrz domku pod ścianami były 4 łóżka z siatki sznurkowej, na którym materac i poduszka z trawy. Na łóżku leżał pakunek, w którym znajdowały się: 2 prześcieradła, 2 poszewki, koc, 2 ręczniki, serwetka na stół, 2 talerze emaliowane, łyżka, widelec, nóż i siatka moskitówka, która miała ochraniać od komarów. Na środku pokoju stał stół, na nim latarnia zamiast lampy, koło drzwi stała szafla płócienna, wiadro i miednica. W każdym bloku była kuchnia, na poddaszu magazyn żywnościowy, woda doprowadzona z góry i ubikacja.

Janusz Stawarz

sygn. AHM_3375_02

0"
O Masajach

Anastazja Kumoter
Tengeru
1942-1945

sygn. AW/II/1098

Obóz nasz zamieszkiwało ponad 500 rodzin polskich. Było to już pokaźne małe polskie państewko. Na tle naszych domków z daleka wyróżniały się większe budynki. Był to szpital i szkoła. Był tez sierociniec, który prowadziły zakonnice. (…) Dzieci miały tu zapewnioną dobrą opiekę, wyżywienie, ubiór i szkołę. Było ich ponad 50 z różnych miast Polski.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

W niedługim czasie została zorganizowana szkoła. Z początku mieściła się na kamieniach pod drzewami. Brak było podręczników, ławek itp. Na szczęście w osiedlu znalazł się personel pedagogiczny. Zdrowych chłopców zabrali do Egiptu i do Anglii do szkół wojskowych różnego rodzaju.

Anastazja Kumoter
Tengeru
1942-1945

sygn. AW/II/1098

Po paru miesiącach pobytu w tym obozie postanowiliśmy wybudować świątynię katolicką. W tym celu przyjechał tu już na stałe wojskowy ksiądz. Miał w sobie tyle zapału i energii, że w krótkim czasie posypały się dobrowolne składki pieniężne, za które zakupiono materiały budowlane. Sam były zesłaniec łagrów sowieckich rozumiał nas tu doskonale i wspólnie pomógł w budowie kościoła. (…) jego kazania dodawały nam bodźca do życia. (…) w krótkim czasie stanęły mury kościoła, a później wspólnie wykańczaliśmy wnętrze. Wyhaftowałyśmy własnoręcznie nakrycie na ołtarz.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Na terenie obozu mieliśmy własny sklep z artykułami spożywczymi, materiałami na pościel i na sukienki oraz z drobiazgami gospodarczymi.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Po paru miesiącach zostało wybudowanych kilka szkół i sierocińców (…). W Tengeru powstały także szkoły: podstawowa, handlowa, rolna oraz 4 przedszkola. Jedno prowadziła moja żona, pełniąc jednocześnie funkcję kierowniczki wszystkich przedszkoli. W Tengeru zamieszkiwało około 80% rodzaju żeńskiego i 20% rodzaju męskiego. Polskie kierownictwo stale myślące o powrocie do Polski bało się, że Polacy niepracujący bardzo demoralizują się. W porozumieniu z władzami brytyjskimi założyli tkalnię i farmę rolną. Z braku sił fachowych na rządowej farmie zostałem mianowany na kierownika upraw rolnych i zastępcę referenta rolnego. W farmie pracowało 300 naszych, przeważnie kobiet i około 160 tubylców. (…) Praca na farmie dla białych wynosiła 6 godzin, w tym pracowało się na godzinę 50 minut, a 10 minut na odpoczynek. A dla tubylców 8 godzin w takim samym stosunku.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Co tydzień otrzymywaliśmy przydział owoców, warzyw, mięsa i chleba, tak że niewiele żywności trzeba było kupować. Otrzymywaliśmy też co miesiąc na drobne wydatki po kilkanaście szylingów na osobę. Oprócz tego ojciec czasem przysyłał z wojska trochę gotówki, a mama szyła na zarobek, więc nie odczuwaliśmy żadnego niedostatku. W początkowym okresie hodowaliśmy też po 1-3 kury, tak że mieliśmy świeże jajka, a czasem rosół i mięso.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Każdy mieszkaniec osiedla dostawał wyżywienie i ubranie, oprócz tego starsi dostawali miesięcznie – zdaje się – 18 szylingów, a dzieci 12 szylingów na niezbędne wydatki osobiste.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

W obozie przez długi okres byli mężczyźni tylko starzy lub zupełnie młodzi chłopcy, bo już nawet 16-17-latki starali się dostać do „Junaków” w armii gen. Andersa. Za to dorosłych panien było już bardzo dużo. I pod koniec naszego pobytu w Tengeru córka naszej sąsiadki, pracująca w szpitalu jako pielęgniarka, urodziła dziecko, którego ojcem był Hindus, przywożący do szpitala mięso i warzywa. (…) Ta panna z dzieckiem była powodem dużego zgorszenia. Jednak dziecko było śliczne i odbyło się huczne weselisko „przedterminowych” rodziców. (…) Hindusów tam było dużo i zajmowali się przeważnie handlem. Wyjeżdżali z Indii za chlebem i często osiedlali się w Afryce na stałe. Byli bardzo przystojni i umieli czarować dziewczyny.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

W domu YMCA (Związek Młodzieży Chrześcijańskiej) było jedyne dostępne dla nas radio. Były też gry takie, jak szachy, warcaby, chińczyk itp., a także gazety, a nawet maleńka biblioteczka. Chodziliśmy tam chętnie, aby w coś pograć czy posłuchać radia – raczej muzyki, bo audycje były nadawane w języku angielskim i niewiele rozumieliśmy. Bardzo powszechną rozrywką było haftowanie i szydełkowanie serwetek czy obrusów. Nawet zorganizowano w YMCA wystawy prac ręcznych. Kolorowych nici i materiałów mieliśmy dostatek, więc można było zajmować się takimi robótkami. Zresztą zazwyczaj celowały w tym Ukrainki, szczególnie w wyszywaniu serwetek w kolorowe wzory.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Większość dzieci i młodzieży była zrzeszona w zuchach lub harcerstwie. Odbywały się zbiórki, a na nich – nauka śpiewania piosenek, zabawa w podchody, zdobywanie sprawności.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Dookoła naszego obozu były wioski murzyńskie, a nieco dalej, na stokach góry Meru i u jej podnóża – wioski Masajów. Jedni i drudzy często przychodzili do obozu. Czasem z ciekawości, a czasem przynosili na sprzedaż kury, jajka, owoce – mango, papaje, passiflory, ananasy, banany, mandarynki, pomarańcze, cytryny, ale marzyliśmy o jabłkach…
Masaje nigdy nie przynosili nic na sprzedaż, czasem tylko majestatycznie kroczyli główną ulicą obozu. Zawsze z narzuconą na ramię skórą zwierzęcą, z łukiem i tarczą i z pomalowaną we wzorki twarzą. A zwykli Murzyni, znacznie od nich niżsi, biegali w szortach takich, w jakich chodzili Anglicy i czasem nawet żebrali o ubranie, o jedzenie. I często od nas coś otrzymywali. Byli to ludzie bardzo spokojni, przyjaźni. Niektórzy już trochę mówili po polsku.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Dużą atrakcją było kino. Był to po prostu ekran ustawiony pod drzewami i kilkanaście ławek – na wolnym powietrzu, a więc można było do niego chodzić dopiero wieczorem. Ciemno tam było zawsze już pomiędzy 18 a 19, więc nie było to tak bardzo późno. Oczywiście bardzo podobały nam się filmy Walta Disneya z Miki Mouse w roli głównej i filmy o Tarzanie. Bardzo piękny, kolorowy film p.t. „Błękitny ptak” na podstawie książki Maeterlincka też był kilka razy wyświetlany i cieszył się zawsze dużą frekwencją. Wszystko oczywiście w angielskiej wersji językowej, więc niewiele rozumieliśmy, ale i tak zawsze wszystko oglądaliśmy bardzo chętnie.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Święta kościelne i państwowe były przez nas obchodzone bardzo uroczyście. Szczególnie piękne były dla mnie święta Bożego Ciała i Niepokalanego Poczęcia NMP, kiedy to wieczorem (bo było chłodniej), wyruszaliśmy na procesję przez znaczną część obozu. I widok tych kilku tysięcy ludzi, idących po ciemku z zapalonymi świecami w rękach – po krętych i pagórkowatych drogach obozu – był rzeczywiście piękny. (…) Uroczystości związane z obchodami świąt państwowych, np. 3 Maja czy 11 Listopada też zaczynały się Mszą św. (…) W uroczystościach tych brali udział wszyscy mieszkańcy obozu, także Żydzi, Białorusini i Ukraińcy, których była w obozie pewna ilość. Chyba wszyscy nasi lekarze byli Żydami. W czasie Mszy św. zawsze wstawali wtedy, kiedy my klękaliśmy. Tym się wyróżniali. Ale podobało mi się to, że uczestniczą w naszych modlitwach i czynią to z godnością. Żydzi na ogół imponowali nam swoim zachowaniem, wzajemną życzliwością i pomocą, jakiej sobie udzielali. (…) Może wynikało to stąd, że było ich wśród nas mało i w dodatku byli to przeważnie ludzie wykształceni, podczas gdy Polacy byli w większości ludźmi prostymi. Wydaje się, ze wystarczało im własne towarzystwo.

Anastazja Kumoter
Tengeru
1942-1945

Było tu pełno niebezpiecznych dla zdrowia ludzkiego owadów. Na każdym kroku groziło niebezpieczeństwo. Było dużo węży i innych gadów i płazów. Najgorsze były mrówki, moskity i pchły, które wbijały się w skórę i sprawiały niezwykły ból. (…) By uchronić się przed owadami w domku naszym przez całą noc paliliśmy latarkę.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

W pierwszych miesiącach kobiety i dzieci cierpiały z powodu pchełek ziemnych, które wchodziły pod paznokcie lub pofałdowane miejsca skóry. Tam dostawały się do ciała, pod skórą rozmnażały się (…) Mając pchełki człowiek odczuwał ból, pieczenie, swędzenie. (…) Była jeszcze jedna bieda. Na suszonej się bieliźnie jakaś mucha składała jajeczka, które w zetknięciu z ciałem dostawały się pod skórę i tam spokojnie powstawał z tego robak (…) Pojawiły się ogłoszenia, żeby nie suszyć bielizny w godzinach od 10 do 16, gdyż w tym czasie muchy składają jajka. /…/ I jeszcze jedna choroba – malaria tropikalna. (…) Leczyło się ją pastylkami i zastrzykami chininy i atebryny. Leki te jednak bardzo osłabiały serce.

Anastazja Kumoter
Tengeru
1942-1945

sygn. AW/II/1098

W obozie dobrze rozwinięte było rzemiosło. Był szewc, krawiec, zegarmistrz, fryzjer, stolarz i inni. Był też duży okazały dom kultury, w którym odbywały się różne imprezy przygotowywane przez szkoły i sierociniec, a później występowały tu zespoły artystyczne wojskowe.

Anastazja Kumoter
Tengeru
1942-1945

sygn. AW/II/1098

Spośród grupy wybierano grupowego, który otrzymywał na wszystkich prowiant i rozdawał po domkach. Prowiant wydawano co tydzień. Było w nim: pół kilo masła, mąka, cukier, kawa, herbata i oliwa. Oprócz tego codziennie każdy otrzymywał mleko, chleb, mięso wołowe, jarzyny i owoce. Wszystko w wystarczających ilościach, np. wołowiny 20 dkg na osobę, ćwierć litra mleka, 10 dkg masła itp. Dodatkowo miesięcznie każdej osobie dorosłej wypłacano na drobne wydatki po 10 szylingów i dzieciom po 2,5 szylinga. Ten kto pracował, dostawał oddzielną wypłatę poza swoim przydziałem.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Wszyscy żywili się w kuchni ogólnej w każdym bloku, wyżywienie było dobre i urozmaicone. Dlatego żadna rodzina nie chciała gotować sobie sama.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Farma miała ogrodów i pastwisk około 300 akrów, inwentarza żywego 40 wołów roboczych, 12 osłów, 20 sztuk bydła miejscowego (…) i około 300 krów mlecznych rasy holenderskiej. (…) Uprawialiśmy wszystko, jarzyny dla potrzeb osiedla, np. pomidory, fasola, kapusta, buraki, marchew, sałatę i koński ząb. Ziemniaków i cebuli nie mogliśmy wyhodować. Ziemniaki ładnie wyrastały i nagle usychały od dołu, jakiś wirus wysuszał łodygi, natomiast u cebuli usychał szczypior.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Koło naszego osiedla był założony obóz dla tubylców, których ściągnięto z dalszych miejscowości do pracy w osiedlu i na farmie. Codziennie już o 7 rano byli przy magazynie, a po 8 godzinach pracy wracali do obozu (…) W Tanganice mieszkało kilka plemion murzyńskich. Różnili się oni między sobą wzrostem, charakterem i budową. Są wśród nich spokojni, zdarzają się także wojownicy z plemienia Masajów. Mężczyźni chodzili przeważnie nago, mieli tylko płachtę zawieszoną na ramieniu i zawiązaną. Kobiety tylko w spódnicach, bez bluzek i biustonoszy, natomiast dzieci zupełnie nago. Nakrycia na głowach nie mieli żadnego, wszyscy chodzili boso.

Eugeniusz Szwajkowski
Tengeru
1943-1945

sygn. AW/II/441a

Mnie, jak i tułaczom polskim na osiedlu Tengeru żyło się nieźle, poza tęsknotą za Ojczyzną, rodzinami i zakończeniem wojny.

Helena Nikiel
Tengeru
1944-1945

sygn. AW/II/1072

Pomimo tak prymitywnych warunków – po tych naszych wszystkich dotychczasowych tułaczych przeżyciach – uważaliśmy się za niezwykle bogatych wybrańców losu. Przecież mieliśmy dach nad głową, ubranie, pościel i jedzenia pod dostatkiem. Czegóż więcej można chcieć? I wszyscy zgodnie i solennie przyrzekaliśmy sobie, że po powrocie do Polski zawsze będziemy poprzestawać na tym, co najskromniejsze. Wszystko miało być funkcjonalne, ale jak najskromniejsze i w minimalnej ilości. Żadnych zapasów, żadnego odkładania na „czarną godzinę”, bo sami najpełniej doświadczyliśmy tego, jak łatwo jest utracić dorobek całego życia. Doszliśmy więc do nader słusznego wniosku, że nie warto nic gromadzić ani przywiązywać się do jakichkolwiek dóbr materialnych.

Osiedla w Afryce Południowej

Zdzisława Wójcik
osiedle Abercorn
osiedle Bwana Mkubwa

sygn. AHM_1245_07

0"
harcerstwo w osiedlach Abercorn i Bwana Mkubwa